Luty 2025 roku. Po raz pierwszy jedziemy z Dryniem do weterynarza z dziwnym objawem: ból szyi, pies nie może nią poruszać. Diagnoza? Może zwykłe przewianie. Dostajemy leki i wracamy do domu. Przez chwilę wszystko wydaje się wracać do normy. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka przez najbliższe miesiące.
Nie lekceważcie nawet najmniejszych objawów. Krótka historia choroby Drynia
Drynio staje się trochę bardziej zmęczony. Więcej śpi, częściej sypia w swoim legowisku, choć zawsze lubił spędzać czas z nami, czy to na kapie, czy pod kołdrą. Zrzucamy to na wiek i zmęczenie, zwłaszcza że w myśl postanowień noworocznych chodzimy wspólnie na długie spacery.
Ale w marcu zaczyna się coś znacznie poważniejszego. Na szyi pojawia się zgrubienie. Weterynarz pierwszego kontaktu kieruje nas na USG, bo podejrzewa ciało obce. Nasz piesek przechodzi więc dokładne badanie szyi i jamy brzusznej. Okazuje się jednak, że to nie jest coś, co można usunąć i zapomnieć. To guz. Otoczony ropą, niejasny, groźny.

Naszej weterynarz powoli kończą się opcje niegroźnych chorób. Podejmujemy wspólnie decyzję o „otwarciu” Drynia. Widok przeraził nawet naszą panią doktor. Wkraczamy na ścieżkę diagnostyki onkologicznej.
Czekamy na tomograf, rozważając różne scenariusze. Jednego dnia wydaje się, że guz maleje, innego, że rośnie. W maju diagnoza staje się brutalnie jasna: nowotwór, już z przerzutami. Najpierw pada słowo „ślinianka”, potem – już po biopsji „migdałek”. Cokolwiek by to nie było, wiadomo jedno: jest za późno. Rak jest nieoperacyjny, a co gorsza – inwazyjny i bardzo agresywny. Leki niewiele pomagają, o ile w ogóle. Z czasem pojawiają się coraz to nowe guzy, już nie tylko na szyi, ale też w okolicach klatki piersiowej. Czas gra na niekorzyść.

Drynio ma wtedy 9 lat. Jeszcze je. Jeszcze się cieszy. Ale widać, że coraz trudniej mu się poruszać. Coraz częściej tylko leży i wegetuje. Patrzy na nas z rezygnacją. Podejmujemy więc decyzję, której nigdy nie chcieliśmy podejmować, ale która była wówczas najlepsza. Skracamy mu cierpienie.
7 lipca, w urodziny mojej babci, której też już nie ma z nami, żegnamy naszego przyjaciela.
Zawieźliśmy go sami do krematorium. Pożegnaliśmy się. Zabraliśmy urnę do domu. Tam, gdzie jego miejsce.

Jak żyć dalej po utracie psa?
Na to pytanie próbowaliśmy odpowiedzieć sobie zaraz po tym, gdy jedno z dwóch legowisk pozostało całkowicie puste, z szelkami Drynia nieruszanymi potem przez tygodnie.
Zostaliśmy z mężem i naszym drugim psem, Hugo. Drynio i Hugo byli nierozłączni przez trzy lata. I choć próbowaliśmy przygotować się na tę stratę, to nic nie jest w stanie przygotować cię na rzeczywistość bez kogoś, kto był z tobą codziennie. Kto witał cię po pracy, przysiadał na nogach, patrzył w oczy bez potrzeby tłumaczeń.
Pierwsze tygodnie były trudne. Łzy w środku nocy, wracające znienacka wspomnienia i pytania od wszystkich wokół: „A gdzie ten starszy?”. I właśnie najtrudniej było chyba mówić wszystkim dookoła, że Drynio odszedł. A przecież to był wspaniały pies. Inteligentny, ciepły, łagodny. Uwielbiali go wszyscy – rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, przypadkowi przechodnie. Miał w sobie to „coś”. Zawsze mówiliśmy, że był to człowiek zamknięty w ciele psa.
Był naszym pierwszym wspólnym psem. Towarzyszył nam we wszystkich najpiękniejszych chwilach życia. Zrobił z mojego męża, który nie chciał psa, największego miłośnika czworonogów. Wszystko robiliśmy razem: spacery, wyjazdy do rodziny, weekendy, wycieczki, wakacje, również te za granicą. Był częścią nas.
To przyszło za szybko. Za wcześnie. Za nagle.
Jak pogodzić się ze stratą psa?
Trzeba sobie na to pozwolić I dać sobie czas. U mnie na zmniejszenie bólu zadziałało kilka rzeczy, które bardzo chciałabym tu zostawić. Może komuś pomogą, jeśli będzie musiał przejść przez coś podobnego.
- Pisanie – prowadzenie pamiętnika. Spisywałam wszystkie emocje, dobre i złe. Wyrzucenie ich na papier działa oczyszczająco.
- „Modlitwa” lub afirmacje – nie chodzi o religijność, ale o wewnętrzną rozmowę. Pozytywne nastawienie. Wiara, że będzie lepiej, nawet jeśli teraz to niewyobrażalne.
- Przeżywanie żałoby razem – z mężem mogliśmy rozmawiać, płakać, wspominać. Byliśmy razem. To dużo znaczy.
- Doświadczenie – straciłam wcześniej dwa psy – Puszka w 2002 roku i Pegi w 2014. Wiem, że z czasem zaczyna się wspominać z uśmiechem. I wtedy, choć boli, to już nie tak mocno, jak na samym początku.
- Obecność drugiego psa – Hugo był naszym małym bohaterem. Dzięki niemu wstawałam rano, miałam się kim zająć. On też przeżywał żałobę po swojemu – stał się nieco spokojniejszy, zaczął częściej interesować się nami. Te trzy miesiące bardzo nas do siebie zbliżyły.

Ból zostanie. Ale zostanie też pamięć. Pielęgnujcie ją
Dziś, 7 października, mijają trzy miesiące od pożegnania Drynia. I choć nadal boli, uczymy się żyć z tą pustką. Zmienioną codziennością. Ale jedno się nie zmieniło – pamięć. Nadal go kochamy. Nadal o nim mówimy i nadal mamy jego zdjęcia, jego zabawki, jego miejsce w sercu.
Wiem, że za kilka lat będę wspominać go z tym samym uśmiechem, z jakim myślę o moim pierwszym piesku, Puszku i o Pegi. Bo prawdziwa miłość nie znika. Wierzę, że tam, gdzie teraz jest Drynio, nic go już nie boli. I że kiedyś znowu się spotkamy.
Bo „pożegnania nie są na zawsze”.
Łapa, Olga i Michał!
PS. Dziękujemy, że zostaliście do końca. Jeśli nadal to czytacie, to zwracamy się do Was z ogromną prośbą. Badajcie regularnie swoje pupile i nie lekceważcie nawet najdrobniejszych zmian w ich zachowaniu. Być może dacie sobie jeszcze dzięki temu kilka lat życia. Albo nawet miesięcy, które zwłaszcza w ostatnich chwilach Drynia były dla nas bezcenne.